Bez wątpienia okres XVI-XVII wieku, okres „heroiczny”, był czasem najświetniejszych polskich zwycięstw, które zadziwiały świat. Najjaśniej świeciła gwiazda polskiej husarii, fenomenu w skali światowej. Ale zarówno przodkowie jak i potomkowie tych wielkich wojowników nie raz i nie dwa pokazywali, że wielokrotnie liczniejszy przeciwnik to dla nich „furda”. Czasami ich czyny mogły swobodnie stawać w jednym szeregu z takimi wyczynami jak szarże pod Chocimiem lub Kutyszczami albo uporczywa obrona pod Hodowem.
Wybitną wartość polskiego żołnierza (woja/rycerza) dostrzegano w różnych epokach:
„Ma on 3 tysiące pancernych [podzielonych na] oddziały, a setka ich znaczy tyle co dziesięć secin innych [wojowników]”
Taką opinię w wojownikach Mieszka I miał wyrazić w X wieku Ibrahim ibn Jakub, żydowski kupiec z kalifatu Kordoby. Natomiast osiem wieków później, Napoleon Bonaparte, cesarz Francuzów rzekł:
„A więc wielu Polaków zostało przy tobie Książę [Poniatowski] ? ” – zapytał cesarz – „Około 800” – było odpowiedzą: „800 Polaków, dodał z żywością i pochlebną ufnością Napoleon: „Jest to więc przynajmniej 8 000 mężnych !”
Wynika z tego, że dla postronnych, i to znających się na wojskowości (szczególnie cesarz Napoleon) polski wojownik był wart dziesięciu innych, obcych, wojowników. A należy pamiętać, że są to opinie zarówno o przodkach jak i potomkach przesławnych husarzy, którzy nie mieli sobie równych w XVI-XVII wieku.
Jeśli nie da się od czoła, to…
10 września 1109 roku, a wiec nieco ponad wiek od opinii wyrażonej przez ibn Jakuba, doszło do bitwy pod Nakłem. Liczące 1,5 tysiąca drużynników, konnych wojowników Bolesława Krzywoustego oblegało gród Nakło, twierdzę Pomorzan. Cała akcja, przeprowadzana z niezwykłą szybkością (z miejsca koncentracji w Wielkopolsce oddziały szły po 60 km dziennie!) miała na celu sprowokowanie Pomorzan do walnej bitwy. I tak też się stało. Świadomi zalet opancerzonych kawalerzystów, Pomorzanie wyszli z lasu na tyłach oblegających gród Polaków. Utworzyli potężną, ok. 5-cio tysięczną (!) zwartą linię piechoty z włócznikami z frontu i łucznikami w dalszych szeregach, ustawioną półkolem, tak, że skrzydła oparte były o las. Uniemożliwiało to oskrzydlenie sił pomorskich. Dodatkowo, w celu obrony przed kawalerią i wsparcia włóczników, przed szykiem ustawiono palisadę z pochylonych, zaostrzonych drewnianych pali (podobne przeszkody stosowali angielscy łucznicy). Niespodziewanie, przed bitwą doszło do podzielenia polskiej armii. Z i tak nielicznych sił, w las weszło niezauważonych przez wroga ok. 500 spieszonych wojowników.
Polska kawaleria, mimo takiej dysproporcji sił (1:5) rozpoczęła serię ataków, które z łatwością były odpierane. Zresztą taki był plan Krzywoustego. Wtem, na nic niespodziewających się Pomorzan, od tyłu uderzył z lasu niewielki, wcześniej wydzielony oddział, który obszedł teren gęstym lasem. Szyk wroga załamał się, na co tylko czekał książe, który nakazał generalną szarżę 1000 wojowników. Zaatakowani z obu stron Pomorzanie, mimo ponad 3-krotnej przewagi liczebnej (jak pod Kircholmem 1605!) rozpoczęli ucieczkę, podczas której byli bezwzględnie wycinani, a część dodatkowo potopiła się w bagnach – jak pisał Gall Anonim: „więcej ich utonęło niż padło od miecza”. Ogółem straty przeciwnika wyniosły ok. 3000 zabitych, gdy tymczasem Polacy stracili zaledwie garstkę wojów. Gród Nakło poddał się w efekcie takiego druzgoczącego zwycięstwa. Zaiste, fenomenalna victoria polskich wojów godna ich skrzydlatych potomków.
Zbliża się wróg 10-cio krotnie liczniejszy? Atakować, naprzód!
Dowodem, że „zwycięstwo liczby nie chce, męstwa potrzebuje” jest bitwa pod Fuengirolą 14-15 października 1810 na terenie Hiszpanii, podczas której Polacy starli się z połączoną armią brytyjsko-hiszpańską.
Obroną zamku Sohail w Fuengiroli dowodził kapitan Franciszek Młokosiewicz dowodząc 150 żołnierzami z 4 pułku piechoty Księstwa Warszawskiego i dysponując 4 działami.
W niedalekim Mijas stacjonowało 60 żołnierzy porucznika Eustachego Chełmickiego a w miejscowości Alhaurin 200 żołnierzy piechoty i 40 francuskich dragonów pod dowództwem majora Ignacego Bronisza. Pokonanie tych skromnych sił miało być wstępnym zwycięstwem Anglików, po którym planowali zdobyć Malagę.
Ponieważ cele Brytyjczycy mieli bardzo ambitne, do tej akcji przeznaczyli duże siły, składające się łącznie z dwóch batalionów angielskich i batalionu „zagranicznego” w sile 2573 żołnierzy z pięcioma działami, czterech kompanii z hiszpańskiego pułku piechoty Imperial de Toledo wraz z dużą liczbą partyzantów o sile ok. 1000 żołnierzy. Do tego w walce po stronie brytyjskiej wzięły udział okręty (!) – trzy fregaty, pięć kanonierek oraz brytyjski okręt liniowy HMS Rodney z 74 działami (!) na pokładzie oraz okręt hiszpański klasy zbliżonej do brytyjskiego liniowca. Wszystkie okręty obsadzone były przez ok. 1500 marynarzy. Całością sił dowodził generał major Andrew Blayney. Mając ponad 5000 ludzi pod sobą oraz okrętową artylerię, brytyjski dowódca nie musiał obawiać się porażki z rąk rozproszonych 450 polskich żołnierzy, szczególnie, że miał o Polakach bardzo niskie mniemanie.
A jednak…
Starcie rozpoczęło się 14 października atakiem hiszpańskich partyzantów na pasące się niedaleko zamku bydło, stanowiące zapasy żywności Polaków. Napastnicy zostali szybko rozproszeni, jednak z uwagi na pojawienie się angielskich okrętów Polacy nie rozpoczęli pościgu. Po odrzuceniu propozycji poddania, zamek Sohail znalazł się pod ostrzałem kanonierek i fregat. Co wydaje się nieprawdopodobne, obsługującym 4 stare armaty polskim żołnierzom (hiszpańscy artylerzyści wcześniej uciekli) udało się zatopić jedną brytyjską kanonierkę (!) co spowodowało wycofanie się większości okrętów.
Po desantowaniu, 1600 Brytyjczyków i 1000 Hiszpanów nastąpił szturm na zamek (2600 na 150!). Polski ostrzał był na tyle skuteczny, że po śmierci wielu żołnierzy, w tym dowódcy jednego z batalionów, majora Granta, siły generała Blayneya wycofały się. Angielski dowódca wieczorem ściągnął kilka dział z okrętów i rozpoczął przygotowania do regularnego oblężenia dnia następnego. Tymczasem w nocy, zaalarmowany wcześniej 60 osobowy oddział Chełmickiego prześlizgnął się pomiędzy angielskimi wartami i zasilił załogę zamku. Również w nocy, wysłany w celu zablokowania reszty sił polskich 650 osobowy odział hiszpańskich żołnierzy zostaje rozgromiony w walce na bagnety przez idących z odsieczą 240 żołnierzy Bronisza kilka kilometrów od Fuengiroli.
Od rana 15 października trwał ciężki ostrzał artyleryjski. Szczególnie niszczące były kule z 32 funtowej karonady. Co więcej, nadpłynął właśnie brytyjski liniowiec wraz z hiszpańskim okrętem, i rozpoczął desant kolejnych 932 żołnierzy. Sytuacja z krytycznej stała się beznadziejną.
Kapitan Młokosiewicz, nie widząc żadnych szans na udaną obronę podjął wydawałoby się szaloną decyzję. Atakować! Zebrał wszystkich zdolnych do walki żołnierzy, wyszedł z zamku i uderzył w 130 żołnierzy na brytyjską baterię osłanianą przez ponad 1000 żołnierzy wroga. Zuchwałość i gwałtowność ataku na bagnety nieoczekiwanie przyniosła sukces. Prawie 10 krotnie liczniejszy przeciwnik uciekł, a bateria trafiła w ręce Polaków. Żołnierze odwrócili działa i rozpoczęli ostrzał brytyjskich pozycji. Dopiero po pewnym czasie, angielski generał zreorganizował swoje siły na plaży i uderzył na siły Młokosiewicza. Dysponując kilkakrotną przewagą liczebną (Blayney wskutek dużego rozproszenia sił zebrał do kontrataku na armaty ok. 400-600 żołnierzy) Brytyjczycy odbili baterię i zepchnęli polską piechotę w stronę zamku.
Wtedy, na lewe skrzydło i tyły Anglików i Hiszpanów uderzył oddział majora Bronisza, który właśnie przybył na pole walki. Dało to czas kapitanowi Młokosiewiczowi, na zebranie sił i uderzenie wszystkimi zdolnymi do boju na prawe skrzydło przeciwnika. I rzecz niebywała. Kilkutysięczne, wspierane okrętami siły brytyjsko-hiszpańskie nie wytrzymują natarcia nieco ponad 300 polskich żołnierzy i uciekają. Sam generał Blayney trafia do niewoli (jego szabla do dziś przechowywana jest w muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie), a okręty, widząc klęskę sił lądowych, pośpiesznie odpływają. Plan zdobycia Malagi rozbił się o kilkuset Polaków w Fuengiroli.
Choć sformułowanie dotyczące innej bitwy (Kircholm), wypowiedziane w XVII wieku przez Jakuba Sobieskiego, ojca króla Jana III, to pasuje również do batalii pod Fuengirolą:
„Bardziej się temu zwycięstwu potomne wieki dziwować, aniżeli wierzyć będą”
Jeden pułk na cztery? Gdy lanca w ręku, wróg nam nie straszny!
10 kwietnia 1831 roku miało miejsce słynne kawaleryjskie starcie pod Domanicami. Straż przednia polskich wojsk dowodzona przez doświadczonego generała Kickiego i pułkownika Mycielskiego składająca się z jednego cztero szwadronowego 2. pułku ułanów liczyła 640 kawalerzystów i dwa działa. Oddział ten miał zaatakować zgrupowanie rosyjskiej kawalerii w Domanicach liczący jakoby kilkuset kawalerzystów. Miało to być preludium do rozpoczęcia bitwy, która przeszła do historii jako bitwa pod Iganiami, jedno z największych polskich zwycięstw podczas Powstania Listopadowego (wojny polsko-rosyjskiej 1830-1831).
Po rozproszeniu małej grupki Rosjan, gdy polska kawaleria dotarła do Domanic, jej oczom ukazał się widok bynajmniej nie kilkuset Moskali, a licznych rozwiniętych moskiewskich szwadronów gotowych do walki i spieszonych żołnierzy w samej wsi. Na polskie nieszczęście w Domanicach znajdowała się akurat idąca na Siedlce trzy pułkowa brygada huzarów wraz z pułkiem czerwonych ułanów, dowodzona przez doświadczonego generała Włodzimierza Sieversa. Liczyła ona ponad 2400 kawalerzystów oraz 10 dział, co dawało stosunek sił 1:4 na niekorzyść polskich sił.
Pomimo tej nagłej zmiany sytuacji, Polacy postanowili walczyć.
Generał Kicki podzielił swoje siły, tak, by zachować jak najdłużej możliwość operowania odwodami. Wierząc w przewagę polskiej lancy i indywidualnego wyszkolenia ułanów oraz karności szwadronów, przeciwko potężnemu atakowi moskiewskiemu w centrum skierował zaledwie dwa szwadrony (ok. 320 ludzi) pod dowództwem Mycielskiego. Mimo wielokrotnej przewagi liczebnej wroga, polscy ułani, górujący nad przeciwnikiem bronią i umiejętnościami, zatrzymali przeciwnika i nie dali się przełamać.
Pozostałe siły rosyjskie ruszyły by oskrzydlić nieliczną polską jazdę. Wtedy też, na huzarów spadły kartacze z dwóch polskich dział oraz uderzenie pozostałych dwóch szwadronów ułanów majora Borowego. Lewe skrzydło sił Sieversa nie wytrzymuje uderzenia i zostaje rozbite. Jednakże stojący we wsi kawalerzyści mogą w każdej chwili uderzyć, toteż generał Kicki, nie mając już odwodów, zbiera adiutantów, luzaków i ochotników, i wraz z tą garstką z szablą w dłoni naciera na wieś. Zuchwały atak przyniósł skutek i zdezorganizował oraz częściowo rozproszył Moskali.
Mimo przewagi liczebnej, indywidualne wyszkolenie polskich ułanów powoli bierze górę nad moskiewskimi huzarami w centrum. Kiedy w końcu pozostałe szwadrony Borowego zawróciły z pościgu i uderzyły na skrzydła i tyły walczących huzarów, Moskale nie wytrzymali i rzucili się do ucieczki. Polscy ułani zwyciężyli. Co więcej, ponieśli minimalne straty (kilku rannych i zabitych) podczas gdy Rosjanie – wielkie. Blisko 500 zabitych, rannych i wziętych do niewoli…
Nadchodzą bolszewicy. Ani kroku wstecz!
28 grudnia 1919 roku miała miejsce jedna z najniezwyklejszych i najbardziej nieprawdopodobnych bitew w naszej historii. Mowa o słynnej obronie folwarku Nowosiółki. Zimą 1919 roku, polskie siły na froncie wschodnim były niezwykle rozciągnięte. Po zwycięstwach podczas ofensywy jesiennej, siły polskie były zbyt nieliczne by obsadzić cały front, warunki bytowania ciężkie, ale nastroje w armii były doskonałe i oddziały polskie utrzymywały wysokie morale. Polacy obsadzali większe miejscowości i węzły komunikacyjne, kontakt utrzymując nielicznymi patrolami. Bolszewicy sondowali polskie linie przypuszczając ataki na poszczególne punkty, często dysponując dużą przewagą liczebną.
Przed południem 28 grudnia na placówkę 7 kompanii 4 Pułku Strzelców Wielkopolskich (późniejszy 58 pułk piechoty) liczącą 18 ludzi z lekkim karabinem maszynowym i miotaczem min pod dowództwem podporucznika Krukowskiego obsadzającą przygotowany do obrony okrężnej (okopy i kilka umocnionych budynków) folwark w Nowosiółkach uderzyli bolszewicy. Pod osłoną lasu pod polskie pozycje podszedł skrycie batalion piechoty i szwadron kawalerii. Bolszewicy liczyli pomiędzy 350 a 600 żołnierzy (!) co daje nieprawdopodobny stosunek sił między 1:19 a 1:33 (!). Czy przy takiej przewadze liczebnej wroga można liczyć na zwycięstwo?
Polscy żołnierze nie dali się zaskoczyć, ostrzelali bolszewików, którzy wycofali się, przegrupowali, a następnie przystąpili do regularnego natarcia. Dobrze okopani Polacy odparli dwa bolszewickie natarcia, i to pomimo, że jedyny karabin maszynowy zepsuł się na skutek silnego mrozu. Trzecie natarcie bolszewików dotarło na 30 kroków od polskich pozycji. Tyraliery wroga podrywały się już do ataku na bagnety. Przy takiej przewadze liczebnej wroga oczywistym było, że polscy żołnierze zostaną zalani przez przeciwnika. W tym jednak momencie Rosjanie zostali obrzuceni granatami przez Polaków. Odkryci przeciwnicy ponieśli straty i cofnęli się zdezorganizowani. Przez następne 6 godzin bolszewicy przypuścili serię ataków na polskie pozycje, jednak umiejętnie dowodzona przez podporucznika Krukowskiego, który własnym przykładem zachęcał do wytrwania, placówka odparła wszystkie ataki. Na wieść o zbliżającej się odsieczy i w związku z ciężkimi stratami zdemoralizowani bolszewicy wycofali się. Na polu walki pozostawili 47 zabitych, w tym dowódcę batalionu, dowódcę szwadronu i dowódcę kompanii. Rannych zapewne było 2-3 razy tyle, czyli 100-150 żołnierzy. Polacy, co wydaje się nieprawdopodobne, mieli tylko kilku rannych. Sam dowódca frontu litewsko-białoruskiego, generał Szeptycki udzielił żołnierzom pochwały za dzielną postawę a samą obronę przedstawiano jako przykład zwycięskiej walki garstki żołnierzy uniesionych duchem miłości do Ojczyzny nad wielokrotnie liczniejszym przeciwnikiem. Zaiste, 18 żołnierzy nie tracąc żadnego zabitego odparło nawet 600 żołnierzy wroga, zadając im wielkie straty, dochodzące nawet do 200 rannych i zabitych.
Husarze i pancerni spod Hodowa z 1694 roku z pewnością mieliby powód do dumy z takich potomków.
Przemilczane zwycięstwo w dalekim kraju…
Ostatnią bitwą w tym zestawieniu będzie chyba największe zwycięstwo odniesione przez polskie wojsko w XXI wieku. Mowa oczywiście o bohaterskiej obronie ratusza (City Hall) w Karbali, w Iraku. Starcie to miało miejsce w 2004 roku, a na kanwie tych wydarzeń powstał również film w reżyserii Krzysztofa Łukaszewicza.
3 kwietnia 2004 roku, podczas muzułmańskiego święta Aszura, do Karbali ściągnęły wielkie rzesze pielgrzymów. W narastającym chaosie oddział polskich żołnierzy dostał rozkaz obsadzenia miejskiego ratusza będącego siedzibą władz prowincji i dołączenia do przebywających tam bułgarskich żołnierzy. 4 kwietnia doszło do serii zamachów w mieście co pogłębiło chaos. W związku z przygotowanym atakiem rebeliantów z ratusza uciekli wszyscy iraccy policjanci. Polscy i bułgarscy żołnierze zostali odcięci. Ich siły były nieliczne, w zależności od danych liczyli od kilkunastu do kilkudziesięciu żołnierzy z kilkoma wozami bojowymi. Żołnierze przygotowali pozycje do walki.
W końcu, wraz z zapadającymi ciemnościami rebelianci Armii Mahdiego oraz oddziały Al-Kaidy zaatakowały. Mimo wielkiej przewagi liczebnej (kilkuset bojowników) i ostrzału z moździerzy, przeciwnicy nie byli w stanie złamać polskiej i bułgarskiej obrony. Powtarzające się ataki wyczerpywały zarówno zapasy amunicji jak i samych broniących się żołnierzy. Skończyła się żywność. Ale walka trwała dalej. Umiejętna obrona oraz świetne wyszkolenie żołnierzy Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe przyniosło skutek i pozwoliło wytrwać na stanowiskach. 6 kwietnia do ratusza dotarli z odsieczą żołnierze 18 Bielskiego Batalionu Desantowo-Szturmowego. Wykrwawieni rebelianci wycofali się zostawiając ponad 80 zabitych i bliżej nieokreśloną liczbę rannych, podczas gdy Polacy nie ponieśli żadnych strat (!) natomiast Bułgarzy mieli tylko jednego rannego żołnierza.
Zwycięstwo to z racji czynników politycznych zostało przemilczane, jednakże prawdy nie udało się ukryć na długo. Efektem tego jest między innymi film „Karbala”. A Polacy po raz kolejny, również w XXI wieku, pokazali, że godni są swoich wielkich, XVI-XVII wiecznych przodków.
Patrząc na powyższe zwycięstwa nie sposób nie zauważyć, że czy to w średniowieczu, czy podczas zaborów, czy też w XX lub XXI wieku polscy żołnierze potrafią odnieść wspaniałe zwycięstwa, godne licznych victorii okresu staropolskiego. Pamiętajmy, że nawet w dzisiejszych, wydawałaby się zepsutych czasach polski żołnierz pokazuje hart ducha, wyszkolenie i oddanie, godne wielowiekowej tradycji polskich zwycięstw.
Musimy pamiętać, że nie tylko husarią stoi chwała polskiego żołnierza. Choć to właśnie ona jest symbolem polskiej chwały i potęgi, królowania na polach bitew XVI i XVII wiecznej Europy, to czas husarii nie był jedynym okresem wielkich bitewnych czynów. Zarówno przodkowie w średniowieczu, jaki i jej następcy w wiekach XIX, XX i XXI świadczyli swoją krwią, swoim oddaniem i swoimi czynami, że polska odwaga, umiejętności i zdolność do odnoszenia niesamowitych zwycięstw istnieje cały czas.
I istnieć będzie.
Bibliografia:
Głuchowski P., Górka M., Karbala, Warszawa 2015.
Jaworski J., Regina Armorum. Rzecz o lancy, Oświęcim 2011.
Kaliciak G., Karbala – raport z obrony City Hall, Kołowiec 2015.
Kienzler I., 1810 Fuengirola, Warszawa 2014.
Kossarzecki K., 1831 Iganie, Warszawa 2014.
Majewski W., Dębe Wielkie – Iganie 1831, Warszawa 1969.
Maleczyński K., Bolesław III Krzywousty, Wrocław 1975.
Mazowski K., Fuengirola 1810, Warszawa 2008.
Michałek A., Wyprawy Krzyżowe, Warszawa 2004.
Odziemkowski J., Leksykon bitew polskich 1914-1921, Pruszków 1998.
Odziemkowski J., Leksykon wojny polsko – rosyjskiej 1919-1920, Warszawa 2004.
Pokojski K., Tczew 1627, Warszawa 2015.
Sawicki Z., Wpływ polskiej sztuki walki na europejskie armie w XVIII-XIX wieku, artykuł na sesję organizacji IDOKAN Polska.
Sikora R., Niezwykłe bitwy i szarże husarii, Warszawa 2013.
Strzeżak T., Iganie 1831, Warszawa 1999.